Mam mężczyznę. Własnego, osobitego i kocham go. Był na dnie, zły, zrozpaczony, przerażony. W depresji, choć nigdy się z tym nie afiszował. Wykrwawiłam się wyciągając go na powierzchnię. I teraz mam mężczyznę, który dla nie żyje.
Podnoszę go, gdy upada, zawsze jestem obok. I cholernie boję się tego, że pewnego dnia mogę go stracić. Że kiedyś nie starczy mi siły, żeby go podnieść.
Podnoszę go, gdy upada, zawsze jestem obok. I cholernie boję się tego, że pewnego dnia mogę go stracić. Że kiedyś nie starczy mi siły, żeby go podnieść.
-
1 września 2015, 20:23:53Zawsze go podniesiesz, bo go kochasz a dla milosci nie ma rzeczy niemozliwych... Ale czy podniesiesz siebie? Skoro tak desperacko pragniesz ocalic kogos...to znaczy ze sama potrzebujesz byc ocalona..